Polacy zremisowali mecz, który powinni wygrać. Niestety, chyba wszyscy mają olbrzymi niedosyt. Przez pierwsze 30 minut przecierałem oczy ze zdumienia. Polacy grali fantastycznie. Prawa strona siała spustoszenie w szeregach greckich, tyle tylko, że zawodziła skuteczność. Lewandowski co prawda strzelił gola, ale powinniśmy prowadzić przynajmniej dwoma golami.
Wszystko układało się w pierwszej połowie po prostu idealnie. Mogliśmy nawet liczyć na przychylność arbitra. Nie oszukujmy się, że czerwień dla Greka była przedwczesna. Sędzia nie zareagował również po ręce Perquisa w naszym polu karnym. Ogólnie mówiąc, przez pierwsze 45 minut byliśmy zdecydowanie lepsi i dopisywało nam szczęście.
Niestety po zmianie stron wróciło stare. Polska przestała grać. Grecy, choć w dziesiątkę, zdominowali naszych "orłów". Do tego doszła koszmarna dyspozycja Wojciecha Szczęsnego. Tak, ten zawodnik jest bez formy, co potwierdzały już ostatnie mecze Arsenalu w Premier League. Przy golu zawalił ewidentnie. Jego wyjście z bramki było bezsensowne, tym bardziej, że na Greku siedział Wasilewski. Później tragicznie zastawiona pułapka ofsajdowa (wyszedł brak gier Boenisha) i zrobiło się dramatycznie. Całe szczęście, że Tytoń wybronił karnego. Mógł to być punkt zwrotny, ale nie był. Polacy nie stworzyli żadnej groźnej sytuacji do końca meczu. Trener Smuda w ogóle nie reagował na rozwój wypadków. Zero zmian, zero pomocy z ławki. Może się uczyć od Greka, który trafił ze zmianą Salpingidisa w dziesiątkę.
Mieliśmy niepowtarzalną szansę odnieść jakże ważne zwycięstwo, ale ją zmarnowaliśmy. Nie oszukujmy się, Grecy byli dziś bardzo słabi. Zremisowaliśmy wygrany mecz i obawiam się, że utrata tych dwóch punktów może mieć fatalne następstwa.